Wyzwolenie wewnętrznej bestii czyli joga i metal


          Od jakiegoś czasu zaczęłam wprowadzać nowe nawyki, porzucać stare i modyfikować te, które za bardzo lubię, aby zacząć prowadzić zdrowszy tryb życia.  Jako że sport i muzyka są nieodłącznymi elementami mojego życia od dziecka, wiem że brak jednego z nich sprawi, że będę nieszczęśliwa dlatego staram się je jakoś sprytnie połączyć. Koncerty, na które kocham chodzić, mają to do siebie, że atmosfera sprzyja kilku piwkom i papierosom w towarzystwie dobrych znajomych, co w częstszych ilościach nie do końca idzie w parze ze zdrowiem. Albo efekty takich wieczorków są ostatnio dla mnie dotkliwsze niż kiedyś albo mam większe wymagania względem siebie i dlatego stwierdziłam, że czas działać. Udało mi się rzucić palenie, co uważam za ogromny sukces bo byłam z nimi związana wiele lat, czasem pozwolę sobie na jednego i ciężko mi uwierzyć, że kiedyś paliłam nałogowo.
          Od dziecka chodziłam na basen, spędzałam całę dnie na podwórku i grałam w tenisa, później eksperymentowałam i próbowałam innych aktywności - taniec brzucha, pole dance, aerial hoop, była też krótka przygoda ze swingiem. Zawsze, mimo wielkiej zajawki towarzyszącej na samym początku, po jakimś czasie coś zaczynało się psuć.  Zaczynałam szybko się nudzić, niecierpliwić aż w końcu pojawiała się niepokojąca ekscytacja na myśl o opuszczeniu zajęć jakbym co najmniej szła na wagary -  i wtedy już wiedziałam, że to koniec. Wyjątkiem od reguły jest joga, która wraca do mnie jak bumerang. Miałam do niej kilka podejść i mimo ogromnych chęci, zawsze znalazło się coś, co mi do końca nie pasowało w zajęciach - zbyt fitnessowe podejście albo zbyt duchowe, za daleko albo za blisko, za długo albo za krótko i w ten sposób szłam na jedne albo dwa zajęcia i odpuszczałam.

          Myślę, że przełom nastąpił, gdy wybrałam się na 3-miesięczny kurs Jogi dla indywidualistów w Stanie Skupienia w Warszawie (gorąco polecam <3). Od tej pory czuję, że w końcu rozumiem o co chodzi, co można modyfikować, jak oddychać i jak wyglądają podstawowe asany. Po kursie zaczęłam  ćwiczyć jogę w domu z dziewczynami na YouTubie, a gdy próbuję poćwiczyć sama, włączam wtedy muzykę, na którą akurat mam ochotę i odnoszę wrażenie, że wtedy praktyka jest jeszcze intensywniejsza. Ostatnio lubię włączyć sobie Electric Wizard albo Wardrunę i jest naprawdę dobrze.

          Zawsze marzyło mi się jakieś klimatyczne miejsce, gdzie mogłabym ćwiczyć czy praktykować jogę przy muzyce jaką lubię. Niedawno, robiąc research czy w ogóle coś takiego jest, trafiłam na reportaż o Metal Yoga Bones i pomyślałam, o matko, to jest to, to jest właśnie miejsce, o którym myślałam pół życia.  Saskia Thode, pochodząca z Niemiec, przeprowadziła się w 2006 roku do Nowego Jorku, a w 2014 roku  połączyła swoje dwie pasje i otworzyła na Brooklynie swoje własne studio jogi z ekstremalnym metalem.

Fot. Mari Sarai

          Według opisu na oficjalnej stronie, dzięki praktyce w Metal Yoga Bones można zanurzyć się w mroku, poczuć piekelny ogień docierający do głębi ciała, wyzwolić wewnętrzną bestię i wejść na wyższy poziom duchowości i metalu. Ostatnio Saskia dość sporo podróżuje prowadząc warsztaty i w tym roku można było poćwiczyć z nią między innymi na festiwalu Wacken w Niemczech. Pomysł bardzo mi się podoba i mam nadzieję, że będę miała kiedyś okazję wziąć udział w takich zajęciach i zamienić z Saskią parę zdań. Co prawda gdy jestem na zajęciach w grupie wstydzę się nawet zatopić w sylabie OM, więc tym bardziej nie jestem sobie w stanie wyobrazić siebie growlującej na macie, ale totalnie chciałabym zobaczyć jak taka praktyka wygląda w rzeczywistości.


Fot. Facebook/Metal Yoga Bones

          Od 2012 funkcjonuje także inna alternatywna szkoła jogi, Black Yo)))ga, założona przez Kimee Massie i jej męża Scotta w Pittsburghu. Tutaj muzyka jest trochę inna i bardziej zróżnicowana niż u Thode - małżeństwo stawia na doom metal, industrial, noise, ambient a także tradycyjną muzykę medytacją.

Chciałabym też wymienić Erika Perssona, perkusistę Sumy, który w kwietniowym Noise Magazine opowiada o swoim joginowym życiu.  Erik ma w Szwecji własną szkołę bikram jogi (joga, którą praktykuje się w pomieszczeniu o dużej wilgotności w temperaturze powyżej 40 stopni Celsjusza), a w 2013 roku wygrał pierwsze miejsce w szwedzkich zawodach.  Szkoła nazywa się Bikram Yoga 360 a w logo jest karaluszek Sumy :)



          Erik tłumaczy jak codzienna praktyka jogi wpływa na niego jako perkusistę. Podkreśla kwestię koncentracji, motoryki ciała, zdobytej wytrzymałości i wpływ tych czynników na technikę grania. Pytany o godzenie jogi i pozytywnego podejścia do życia z ponurym repertuarem granym z Sumą, odpowiada: "Ja po prostu uwielbiam grać taką, a nie inną muzykę, traktuję ją bardziej w kategoriach rytualnych. Jako pewne oczyszczenie duszy i umysłu, wyzwolenie od tu i teraz".


A Wy do jakiej muzyki lubicie ćwiczyć? Ma to dla Was znaczenie?

Komentarze

Popularne posty